Mszana Dolna – Narwik czyli pociągiem za koło podbiegunowe !!!

Kolejna już wyprawa pociągiem po Europie. Tym razem postanowiliśmy dojechać koleją do koła podbiegunowego. Główny punkt to Narwik miejsce szczególne dla Polaków .
Opublikowano: 22.02.2017

Mszana Dolna – Kraków – Poznań / 538 km/
Tradycją już stało się pożegnanie przez miłośników kolei i naszych przyjaciół na stacji PKP w Mszanie Dolnej. Nie zawiedli oczywiście Czesław Stożek z córką Izą Stożek, Marek Skolarus, Robert Przeklasa czy Adam Chrustek . Obiadek , kabanosy na drogę, sprawdzenie niezbędnika podróżnego. Baner jest, plakaty są, polary, koszulki i bukiet białoczerwonych róż. Teraz część oficjalna, na sennym dworcu bo pociągi na linii Nowy Sącz – Chabówka poza retro nie kursują. Szampan, flaga i pamiątkowe zdjęcie. Z Mszany do Chabówki zamiast pociągiem ruszamy ….samochodem. Z Chabówki do Krakowa - Płaszowa punktualnie o godz. 18.00 starym składem pociągu Regio z Zakopanego. Ludzi niewielu. W drodze pogaduchy z miłośnikami kolei, emerytowanym kolejarzem i kierownikiem pociągu. Temat panelu: przyszłość przewozów pasażerskich w Polsce w następnym planie dwudziestoletnim ze szczególnym uwzględnieniem planowanej linii Piekiełko-Podłęże. W atmosferze merytorycznej dyskusji czas podróży upłynął szybko.
W Krakowie - Płaszowie przesiadka na nowoczesny skład Kolei Małopolskich, którym o godz. 20.30 docieramy do stacji Kraków Główny. Przejechaliśmy 101 km, a bilet kupiony na stronie www.koleo.pl za cenę 14.85 ze zniżką 25 %.
Na stacji Kraków Główny trochę czasu. Herbata? Czemu nie. Nowy Dworzec w Krakowie jest funkcjonalny ale szkoda, że piękny stary dworzec stoi pusty i PKP nie ma na niego pomysłu.
Pociąg „Przemyślanin” Przemyśl – Szczecin na stację przyjechał z 9 minutowym opóźnieniem o godz. 22.13. Szerszy opis zbędny bo to kultowe już połączenie jest dobrze znane i ma rzeszę fanów. Tnie w poprzek kraj łącząc dwa najbardziej od siebie oddalone miasta. A wszystko w nocy, nie tracąc dnia i w dobrej cenie. Szukamy wzrokiem znajomego kuszetkowego ale tym razem nic z tego. Trudno. O! Nowy design przedziału sypialnego. Coś jak "Ikea- szwedzki styl na dziś". Na biało, zamiast okładziny drewnopodobnej. Hm… gusta nie podlegają dyskusji, tyle w tym względzie. Ale funkcja zachowana. Trzy łóżka, umywalka. Dodatkowe rozkładane siedzenie pod umywalką. Jeżeli więc imprezka to po złożeniu blatu trzecia osoba może usiąść naprzeciw dwóch pozostałych. Sprawdzamy mocowanie łóżek. Nowość polega na tym, że po złożeniu środkowego nie można go samodzielnie rozłożyć. Klucz ma tylko kuszetkowy. Naszym zdaniem zbędna komplikacja, wynikająca chyba z chęci chronienia pasażera przed nim samym (safety first?). I kolejna nowość: w schowku trzy składane fotele, dostępne po złożeniu dolnej kanapy. Chyba rzadko używane. Rano herbata i budzenie w standardzie. Noc szybko mija i do Poznania przybywamy punktualnie o godz.6.35. Bilet zakupiony na stronie www.intercity.pl kosztował 132.80 złotych / 438 km/.
Poznań. Dworzec na 4 z minusem. Znaczy, jak na dzisiejszy wysoki standard. W dużym mieście wybudowano galerię handlową przy dworcu co jest standardem ale w tym przypadku sam budynek dworca został niejako poza nowym kompleksem co sprawia niedobre wrażenie. Z ostateczną cenzurką poczekamy na zakończenie remontu. Ocena może kiedyś, po drodze do Moskwy? 

Poznań Główny- Berlin / 272km /
Pociąg relacji Warszawa-Berlin do Poznania przyjeżdża punktualnie o godz. 8.31.. Polski skład i załoga. W nowoczesnych wagonach zmodernizowanych przez ‘Cegielskiego” większość miejsc zajęta . Są ekrany do wyświetlania informacji ale wyłączone. Z ciekawości pytamy konduktora dlaczego , odpowiedź bo nie zostało ..wgrane oprogramowanie ?! Na granicy zmiana załogi. Niemiecki konduktor o nazwisku Łojewski (za ujawnienie danych osobowych przepraszamy) na to samo pytanie odpowiada, że skład należy do PKP i to w gestii strony polskiej leży sprawa ekranów i oprogramowania. Międzynarodowy skład a nie ma wagonu Warsu , jedynie wózek z herbatą, kawą i napojami . To chyba nie standard międzynarodowego pociągu?! Pociąg do Berlina przyjeżdża z małym opóźnieniem. Bilet zakupiony na stronie www.bahn.de kosztuje 20.30 euro czyli taniej niż na stronie www.intercity.pl.

Berlin – Hamburg- Kopenhaga /811 km/
Berlin. Dworzec już znany z podroży po Europie robi wrażenie . Tradycyjny kształt beczkowego sklepienia, rozbudowany o dwa w zasadzie wieżowce. Dwa poziomy kolejowe, górny i na samym dole. Między nimi trzy poziomy handlowo usługowe. Bez uwag. Czytelne opisy, nie zabłądzisz.
Trzy godziny czasu. Za długo na kawę, za krótko na zwiedzanie. Informacja turystyczna na dworcu.
- Trzy godziny? Żartujecie, tak?
- Nie kochanieńka, taka formuła.
- Dobra, za rzeką jest Bundestag, tam zacznijcie.
Tak robimy. Po uprzednim upchnięciu walizek w przechowalni, 6 € za dobę. Już po opuszczeniu terminalu widać że Hauptbanhof położony jest dobrze. W samym centrum. Rzut beretem (dosłownie, jeśli oczywiście posiadasz takie nakrycie głowy i chcesz nim rzucić). Najpierw pod budynek Bundestagu, potem parkiem do Bramy Brandenburskiej (tu w tyle głowy zaczyna odtwarzać się scena z wielu radzieckich filmów z młodości z żołnierzem wieszającym flagę). Na turyście pamiętającym jak tędy biegła granica Berlina Zachodniego widok wciąż robi wrażenie. Nie, nie sama budowla. Ta (w ocenie laika), tak sobie. Wszędzie jest coś bardziej cieszącego oko lub wypełniającego potrzeby estetyki. Historia! Obraz tego żołnierza. I świadomość, że jako sąsiadujące narody pokonaliśmy długą drogę. I chyba w dobrym, co do zasady kierunku. W każdym razie warto, a nawet trzeba było tu być. Ciągle dużo czasu. Więc dalej Aleją Lip w kierunku widocznej z daleka Wieży Telewizyjnej. Na wszystkie ważne muzea braknie czasu. Aleksander Platz? Już chyba też. Wracamy.
Na dworcu coś ciepłego i do pociągu. Do Hamburga. Czeski skład, jedzie z Pragi. Nie spodziewaliśmy się. Startujemy z opóźnieniem więc lekkie nerwy, w Hamburgu planowo mamy 17 minut i nie znamy dworca. Po drodze konduktor jednak uspokaja, będziemy o czasie. Jak mówi, tak robi. Na Głównym o 17.11. Opis czytelny więc szybko lokalizujemy peron. I czekamy. 6AC? A o co chodzi? Ano na jeden peron na ten sam tor podjeżdżają dwa pociągi. Trzeba uważać. Po wyjaśnieniu tej (dla nas) nowości już spokojni. Ale, ale, jakiś dodatkowy komunikat po niemiecku. Dziś wyjątkowo z peronu 7. Stale trzeba więc uważać.
Teraz do Kopenhagi. Już ciemno więc nie nastawiamy się na atrakcje po drodze. GPS pokazuje jednak, że jedziemy w kierunku …morza. Po minięciu Lubeki już jesteśmy pewni. Prom. Tak więc mostem na wyspę Fehrman i przeprawa w Puttgarden. To warto zobaczyć. Cały pociąg bez ceregieli wjeżdża …na prom i parkuje obok ciężarówek. Pasażerowie według woli: do sklepów (taka coś jak bezcłówka), restauracji, lub baru. Całość około 35 min. A potem także bez ceregieli dziób promu się otwiera i pociąg rusza. W miejscowości Rodbyhavn. Pojawiają się pogranicznicy i kontrola celna. Oczywiście nothing to declare.
Kopenhaga o 22.19. Planowo. Po całym dniu w podróży nie planujemy raczej zaprzyjaźniania się z miastem. Na spotkanie z Syrenką trzeba więc będzie osobnej podróży.
Podróż z Berlina przez Hamburg do Kopenhagi /811 km/ kosztowała nas 39 euro od osoby plus 3.50 euro za miejscówkę . Bilet zakupiony oczywiście na stronie www.bahn.de  

Kopenhaga – Sztokholm – Narwik /2053 km/
Rano o 8.20 Kopenhaga Sztokholm. Ponad 5 godzin. Przez morze, nad Sundem, mostem oddanym w 2000 roku. Już koleje szwedzkie, taka też załoga. Po wstępnym zapoznaniu z pociągiem, zachwytach nad przeprawą nad Cieśniną i dotarciu do Malmo czas odwiedzić przedział restauracyjny. Sprawia dobre wrażenie. Samoobsługowe lodówki z dobrym wyborem posiłków i trunków. Dwie kuchenki mikrofalowe pozwalają podgrzać wybrane gotowe danie. Kawa i herbata w jednej cenie w dowolnej ilości dolewek. No to piwko? Nieeee! Już biegnie obsługa. Reakcja, przyznać trzeba, błyskawiczna. Niestety. Sprzedawca wychwycił zamiar w locie. Ręka nie sięga jeszcze puszki, a ucho już słyszy: nie wolno, nie przed 11.00! To jest Szwecja, dodaje strażnik lodówki, sprzedawca. Ale i konduktor i ktoś na kształt kierownika pociągu, jak się potem okazuje. No, bo zaczyna się rozmowa, przy herbacie (bo Szwecja i jest przed 11.00). Sprzedawca ma jednocześnie mikrofon. To on wygłasza przez głośniki wszystkie komunikaty, jaka stacja, do jakich destynacji i o której godzinie można się na niej przesiąść, po której stronie będzie peron itp. Jak nie prowadzi sprzedaży, nie gada do mikrofonu, to sprawdza bilety. Wie kto wsiadł i wysiadł. Zauważa logo swych kolei na naszych polarach. To ułatwia sprawę. Rozmowa. Kto my, skąd, dokąd i po co. To ostatnie poszło łatwiej niż w innych przypadkach. Bo o ile łatwo wytłumaczyć skąd, dokąd, to już opowieść o podróżowaniu dla podróżowania nie zawsze wchodzi łatwo. Najczęściej należy co najmniej przysiąc że nie jesteśmy pracownikami konkretnej kolei, plakaty, koszulki, baner i polary za własne środki, a sponsorzy nie pokrywają innych kosztów. Tu inaczej. "Ok, rozumiem, też jestem fanem kolei". No... to jest odpowiedź! Dostaje plakat i znaczek. I mapę Beskidu, a niech tam. A zamian my zestaw szczegółowych i formacji używanym przez niego elektronicznym systemie. To aplikacja na zwykły prywatny telefon pracownika kolei. A w niej szczegółowe dane o trasie, pociągu i pasażerach. Konduktor widzi w systemie kto wsiada i wysiada. Dokąd jedzie i jak się nazywa. Które ma miejsce i numer telefonu. Pokazuje w Komórce nasze nazwiska i nr tel. Dodatkowo system prowadzi jego ewidencję pracy. Pokazuje dokąd i o której godzinie ma jechać każdego dnia. Faaajne. Podróż do Sztokholmu mija szybko. Tuborg? No to trzy razy. Już po jedenastej. Kupiony. Już niczego nieświadomy klient zamierza odejść od kasy celem dokonania niezwłocznej konsumpcji, stop! ? Sprzedawca musi otworzyć, to Szwecja. Tylko w sklepach z alkoholem można kupić nie otwartą butelkę. Nie protestujemy.
Sztokholm planowo o 13.39. Ponad trzy godziny więc pozwiedzamy. Walizki do szafki. Cena około 40 PLN już nie tak przyjemna jak w Berlinie. Dworzec leży w centrum więc nie potrzebujemy pomocy. Tradycyjnie jednak wizyta w punkcie informacji turystycznej. Mapka, ale też oferta Bus City Tour. Nie, nie w taką pogodę. Spacerem w stronę Starego Miasta. Po drodze Pałac Królewski. Już po krótkim spacerze uwidacznia się charakter miasta - położenie na 14 wyspach połączonych 54 mostami. Wenecja Północy. Muzeum Nobla z uwagi na brak czasu odpuszczamy. Ale zwiedzanie dworca obowiązkowo. To duży terminal, połączony z dworcem autobusowym i centrum handlowym. W kwestii funkcji jest to więc standard.
Teraz nasza najdłuższa trasa. Sztokholm - Narwik. Skład już stoi. Widziany okiem laika od razu przywodzi na myśl Północ. Żadnych subtelności, lokomotywa ma (zamiast charakterystycznego dla ścigaczy typu Pendolino spojlera) pług śnieżny. Jedziemy za Koło Podbiegunowe! To samo dotyczy wagonów. Masywny wygląd, tak z zewnątrz jak i w środku. Na początku ten polarny desing trochę przytłacza. Ostatecznie jednak okazuje się praktyczny. Drzwi można zamknąć, w przedziale są 3 klucze, w tym jeden do prysznica. Drzwi są grube i choć przypominają wejście do więziennej celi świetnie wygłuszają. Dobrze sterowalne nawiew i temperatura. Jedziemy nocą więc niewiele widać. Prysznic w pociągu, też ciekawe przeżycie. Ciepła woda, a osobne ręczniki jak na basenie w dobrym SPA. Gdy się rozjaśnia widok już polarny. Karłowata i rzadka roślinność. Śnieg. Dojeżdżamy do Kiruny. Z daleka widać węzeł przeładunkowy przy kopalni rudy. Kawał historii. To tu leży geneza Bitwy o Narwik. Do wojny potrzebna jest stal. Niemcy w 1940 r. to wiedzą, a neutralni Szwedzi nie mają nic przeciwko temu by na tym zarobić. Tylko trzeba ją jeszcze przetransportować. W tym celu w 1902 r. zbudowano linę kolejową do ostatniego na Północy norweskiego portu, Narwiku. Alianci nie za bardzo chcą się zgodzić i o to awantura w kwietniu 1940 r. Sama trasa kolejowa bardzo ciekawa. Zaczynają się góry. Od granicy norweskiej z wysokości 540 m.n.p.m. trasa musi osiągnąć poziom morza. Jest więc wiele tuneli i wiaduktów po 100 przestaliśmy liczyć. Dodatkowo piękne widoki na góry, jeziora i w końcowym odcinku fiord. Wszędzie porozrzucane domki. W większości o charakterze wypoczynkowym jednak wiele zamieszkałych na stałe. Potem, po przejechaniu półwyspu w poprzek nabieramy przekonania, że to charakterystyczne dla ichniejszego zagospodarowania przestrzennego. Przed Narwikiem widać budowę mostu wiszącego nad fiordem. Dwie betonowe wieże, a pomiędzy nimi już rozpięte stalowe liny. Główna konstrukcja przypłynie prawdopodobnie wodą i zostanie podwieszona.
Do sennej stacji Narwik przybywamy punktualnie o godz. 12.29 Podróż wygodnymi pociągami z Kopenhagi przez Sztokholm do Narwiku /2053 km/ kosztowała 1511 koron szwedzkich - ok 680 złotych od osoby. Bilet zakupiony na stronie kolei szwedzkich www.sj.se Bajeczne widoki z pociągu …bez dopłaty !!! 

Narwik !!!
Narwik ma 19000 mieszkańców i powstał w 1902 r. jako miasteczko przy wybudowanej w tym samym czasie linii kolejowej do Kiruny. Leży 240 km za kołem polarnym. na wybrzeżu Ototfiordu. Z uwagi na położenie portu i złoża rudy w niedalekiej Kirunie w czasie II wojny światowej toczyły się zażarte walki o dostęp do portu. W bitwie od 9 kwietnia do 8 czerwca 1940 roku obok żołnierzy brytyjskich, francuskich i norweskich brało udział blisko 5000 żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich pod dowództwem płk Zygmunta Bołusz-Szyszko oraz polskie okręty jak Grom, Burza i Błyskawica. W dniu 29 maja 1940 roku oswobodzono Narwik i było to pierwsze zwycięstwo wojsk sprzymierzonych w czasie II wojny światowej. Walny udział w tym zwycięstwie mieli polscy żołnierze. Było to okupione krwią bo w walkach zginęło 97 „Podhalańczyków”, 28 zaginęło, a 189 zostało rannych. W dniu 4 maja 1940 roku w fiordzie Rombakken został zatopiony polski okręt „Grom” z 59 członkami załogi. Niestety z uwagi na sytuację we Francji zwycięstwo nie trwało długo, bo dowództwo wojsk sprzymierzonych postanowiło w dniu 8 czerwca 1940 roku opuścić Narwik, który ponownie zajęli Niemcy. Odwiedzenie miejsc pamięci polskich żołnierzy w Narwiku to ważny punkt naszej wyprawy po Skandynawii.
W zwiedzaniu miasta sprzyja nam świetnie położony hotel Scandic, a pokoje na 12 piętrze zapewniają piękne widoki na miasto i zatokę . Nie tracimy czasu bo godz.15.00 i zaraz będzie ciemno. Bierzemy taksówkę, przy okazji będziemy mieć lokalnego przewodnika. Pierwszy punkt programu to wizyta i złożenie kwiatów na cmentarzu polskich żołnierzy. Cmentarz leży 12 km poza miastem, w miejscowości Hakvik. Polskie i brytyjskie mogiły to część cmentarza komunalnego Hakvik. Wiązankę białoczerwonych róż przywiezioną z Mszany Dolnej składamy przy głównym pomniku polskich żołnierzy walczących na ziemi norweskiej za Naszą i Waszą Wolność. Kwatera jest zadbana. Chwila zadumy i wracamy do miasta. Z drogi jak na dłoni widać port przeładunkowy. Jedziemy na Groma Plass. To drugie polskie miejsce pamięci w Narwiku. Położone nieco na uboczu, w dzielnicy mieszkalnej nad fiordem wzgórze, a na nim pomnik marynarza z ORP Grom zatopionego przez niemieckie bomby podczas walk o Narwik. Niszczyciel (kontrtorpedowiec, według przedwojennej nomenklatury) po kampanii wrześniowej przedostał się do Wielkiej Brytanii gdzie pełnił służbę patrolową na Morzu Północnym. W kampanii norweskiej wspierał działania wojsk lądowych. W Narwiku na cmentarzu komunalnym jest jeszcze kwatera dziewięciu polskich żołnierzy tutaj pochowanych.
Kolejny punkt zwiedzania to Muzeum Ruchu Oporu. Tu solidna dawka wiedzy teoretycznej. Teraz, po poznaniu położenia miasta i topografii terenu mamy rzetelną wiedzę o kampanii norweskiej i jej znaczeniu w wojnie i wkładzie polskich żołnierzy.
Na wieczór zaplanowaliśmy polowanie na zorzę polarną. To zjawisko świetlne obserwowane w górnej atmosferze w pobliżu biegunów magnetycznych planety. Jednak pomimo spaceru wysoko nad miasto nie mieliśmy szczęścia. Nocny obraz miasta uzupełniamy z położonego na szesnastym piętrze Hotelu Scandic tarasu widokowego.  

Narwik – Fauske /155 km/
Rano o 7.00 wyjazd autobusem do Fauske. To jedyny nie kolejowy odcinek naszej podróży. I jedyny niepewny. Tylko bowiem na ten odcinek nie można było kupić biletów przez Internet. Ani zresztą w żaden inny sposób. Bilety komunikacji autobusowej sprzedawane są wyłącznie u kierowcy. Chociaż trzeba przyznać, że na pytanie o to zadane e-mailem odpowiedź otrzymaliśmy natychmiast. Dworzec autobusowy w Narwiku to także część galerii handlowej. W zasadzie to tylko zewnętrzne stanowiska i mała bezobsługowa poczekalnia. Bilet na 5 godzin podróży to około 220 PLN. Kierowca udziela chętnie wszelkich informacji. Jak większość Norwegów był w Polsce (Kraków), wybiera się tam, lub zna Polaka. Ten zna Polaka, są sąsiadami. Dostaje znaczek i plakat. Jest zadowolony. Plakat wkłada za szybę autobusu. Od tej pory przez kilka godzin podróżujemy autobusem oznakowanym … Mszana Dolna - Narwik. Miłe. Trasa przecudna i stanowi dobre urozmaicenie kolejowego klimatu. Tym bardziej, że wije się serpentynami zmieniając kierunek i dając efekt wschodzącego słońca to z lewej, to z prawej strony. A słońce wstaje powoli i nie wędruje wysoko, co sprawia że oświetla ciepłym blaskiem. Po półtorej godzinie wjeżdżamy na prom, o tej porze nie ma jeszcze ruchu. Po chwili jazdy zmiana autobusów, kierowcy przeładowują walizki. Żegnamy się z miłym sąsiadem Polaka. Kolejny kierowca także udziela wskazówek. Komunikaty także po angielsku. W autobusie jest darmowy Internet. Na małe przystanki gdzie się zatrzymujemy podjeżdżają busy lokalnej komunikacji. Zawsze czekają na przyjazd autobusu, a kierowcy pomagają przy bagażu. Bursiarz mógłby wysadzić pasażera i odjechać, ktoś przecież mógłby sam poczekać na autobus. Daje do myślenia.
Docieramy na dworzec kolejowy w Fauske. Małe miasteczko nad fiordem. Godzina wystarcza na pobieżne zwiedzanie i spacer po promenadzie. W okolicy otwarta dla turystów nieczynna od 1992 r. kopalnia.

Fauske – Tronheim – Oslo – Bergen /2053 km/
Pociąg do Trondheim. 13.16. Punktualny. Jedziemy przez zimę. Przepięknie. Chylące się słońce oświetla mijane jeziora, fiordy i góry. Godzinami dzika przyroda. Wagon typu komfort. Bardzo dużo miejsca na nogi. Ciężko nawet sięgnąć wcześniejszego fotela. Przy każdym rzędzie foteli stolik. Darmowy Internet. Dużo miejsca na bagaże. Wygodne, przestrzenne toalety. Przestronny przedział restauracyjny. Kanapka 40-60 PLN, piwo 40 PLN, o reszcie nawet nie wspominam. Ciekawostka: wydzielona jako osobna część przestrzeń dla dzieci, z telewizorem z bajkami i placykiem zabaw, cos jak mini małpi gaj. I najważniejsze: kącik do przyrządzania napoi, kawa, herbata, czekolada, cappuccino. Do wyboru różne rodzaje herbat i dodatki. Sok cytryny, cukier, śmietanka. W takich warunkach czas szybko mija.
O 22.05 jesteśmy w Trondheim. Ponad godzina czasu. Zupełnie wystarcza na spacer do centrum. Generalnie należałoby zostać dłużej. To stolica Wikingów . Może będzie okazja? To ważny ośrodek sportów zimowych.
O 23.20 odjazd do Oslo. Skład nie prowadzi już wagonów typu komfort. W większości to wagony sypialne (o czym albo nie pomyśleliśmy albo szkoda nam było pieniędzy, trudno odtworzyć motywy). Reszta zajęta prawie do ostatniego miejsca. No tak, jutro poniedziałek, ludzie do pracy w stolicy, studenci. Różnica z wagonem komfort widoczna od razu. Nie ma stolików, dużo mniej miejsca na nogi. Na pocieszenie dla każdego zestaw nocny, a w nim: polarowy koc, zatyczki do uszu, dmuchana poduszka i opaska na oczy do spania. Damy radę, ale entuzjazmu przed nocą w kucki nie czuć. Mimo tych warunków noc mija szybko i punktualnie o godz. 6.50 przybywamy do Oslo.
W Oslo półtorej godziny. Dworzec w centrum, więc kto chce to deptakiem pod Katedrę, Parlament i na Stare Miasto. Sam dworzec jest nowoczesny, przestronny i dobrze rozplanowany. Nie ma problemu i odnalezieniem pociągu. Dużo pasażerów i pociągów szczególnie lokalnych dowożących ludzi do pracy w Oslo. Naszą pozytywną uwagę zwrócił pociąg kursujący co 10 minut na lotnisko w Oslo na który bilety można kupić na stronie www.flytoget.no.
O 8.25 odjazd do Bergen. Będziemy jechać 6 godzin i 40 minut, cieszymy się więc widząc, że nasze miejsca są w wagonie typu komfort. Sama trasa przepiękna. Jakbyśmy mijali kilka krain geograficznych. Od skrajnie ciężkiej zimy w głębi lądu, po wiosenne niemalże widoki na przedmieściach Bergen. Szczególnie atrakcyjny jest odcinek od Myrdal do Voss z odnogą do Flam. Setki tuneli i mostów , wysokie góry , doliny , rzeki , jeziora , fiordy robią wrażenie. Chyba zimą ta trasa jest jeszcze piękniejsza niż latem kiedy przemierzają ją tysiące turystów.
Bergen wita Nas prawie wiosenną pogodą , Na dworzec przybywamy punktualnie o godz. 14.57 . Bilet na całą trasę Fauske -Trodheim – Oslo – Bergen / 2053 km/ zakupiony na stronie kolei norweskich www.nsb.no z promocją minipris kosztował 739 koron norweskich czyli ok.355 złotych od osoby . 

Bergen !
 Bergen to drugie co do wielkości miasto w Norwegii. Rozłożone na siedmiu wzgórzach otoczone wysokimi górami i fordem robi wrażenie. Jest miastem pełnym historii i tradycji . Założone ponad 900 lat temu od zawsze pełniło ważną rolę handlową między Europą a Norwegią. Piękną pamiątką wspaniałych kart z historii jest Bryggen - urokliwe nabrzeże hanzeatyckie. W drewnianych wnętrzach mieszczą się liczne restauracje , galerie , sklepy z rękodziełem i muzea. Hotel wygodny i świetnie położony w samym centrum. Jest po 15.00, więc dużo czasu na zwiedzanie. Zaczynamy oczywiście od urokliwej starówki. Mało turystów bo to nie sezon. Od ostatnich odwiedzin Bergen się zmieniło ale stare centrum pozostało ciekawe jak poprzednio. Po 3- godzinnym zwiedzaniu czas coś przekąsić. Wybieramy restaurację przy nabrzeżu skąd mamy piękny widok na fiord. Zamawiamy zupę rybną i oczywiście norweskiego łososia. Obsługa polska, a to nie jest niespodzianką bo w Bergen i okolicach pracuje dużo naszych rodaków. Z rozmowy wynika kraj piękny, ale w zimie noce za długie, w lecie ich prawie brak, generalnie mało słońca, a ceny nie do życia. Ta opowieść pozwala nam zacząć tęsknić. Wieczorny spacer po Bergen i ostatni toast na pożegnanie Norwegii.
Rano wygodnie taksówką na lotnisko. Na lotnisku samoobsługa . Szybko i sprawnie w automacie drukuje się boarding i kwit bagażowy a następnie samemu nadaje się na taśmę bagaż . To już standard na lotniskach w Norwegii. Odlot punktualnie o 10.30. Lot bardzo przyjemny z pięknymi widokami fiordów i ośnieżonych gór . W Krakowie lądujemy przed czasem po 2 godzinach lotu /1470 km/. Niespodzianka … w Polsce jest zimniej niż za kołem podbiegunowym !!!
Bilet lotniczy kupiony na stronie www.norwegian.com kosztował 274 złote  

Za nami niezapomniana wyprawa kolejowa po zimowej Skandynawii. W ciągu 7 dni jedenastoma pociągami przejechaliśmy 5528 km !!! W komfortowych warunkach mogliśmy podziwiać bajeczne widoki na ośnieżone góry, fiordy, jeziora, rzeki i zasypane białym puchem osiedla i miasteczka.

Wrażenia:
Podróż koleją po Skandynawii jest wygodna, szybka i za rozsądną cenę.
Tabor kolejowy jest w większości nowoczesny dostosowany do potrzeb pasażera, szczególne wrażenie robiły wagony familijne dla rodzin z dziećmi.
Bilety na wszystkie pociągi można kupić z dużym wyprzedzeniem w Internecie, których cena uzależniona jest od terminu zakupu i przejazdu. Są promocje jak np. taksa minipris .
Nie ma problemów z kupnem jednego biletu z przesiadkami, czego nie możemy się doczekać w Polsce.
Na dworcach i w pociągach jest pełna informacja o rozkładzie i przesiadkach.
Podróż koleją to ciekawy i alternatywny sposób zwiedzania atrakcyjnych miejsc Skandynawii, szczególnie zimą.

Lokomotywa Koalicja Kolei Galicyjskiej
Piotr Borkowski, Wojciech Królikowski, Czesław Szynalik 

Galeria

Relacje z wędrówek

Kalendarz imprez

Patronat medialny

Partnerzy